Zakupione sakwy Crosso Dry Big! O krok bliżej ku lepszemu ekwipunkowi. Sprawiają wrażenie naprawdę solidnych i bardzo pojemnych, ciekawe czy uda mi się w te 2 sakwy zapakować na podróż miesięczną. Nie mogę się doczekać sposobności do wypróbowania w boju! Dzięki standardowemu montażowi do bagażnika, zakładanie tych sakw trwa max 30sek, a nie tak jak z tymi Lidlowymi - 10 minut. (BTW Lidlowe sakwy posłużą jako przednie, gdy będzie trzeba rower równomiernie obciążyć.) No i są ładne, teraz rower będzie wyglądał profesjonalnie, ekspedycyjnie!
Rowerowy Pielgrzym - tam i z powrotem
środa, 3 października 2012
czwartek, 20 września 2012
Rowerem Po Polsce i Słowacji!
„Niemożliwe” jest dla frajerów! :P Samotna trasa rowerowa:
Radom, Częstochowa, Kraków Chochołów(Tatry), Słowacja, Jezioro Orava, Polska, Żywiec DOBIEGŁA
KOŃCA!! 550km w 5 dni + 1 odpoczynkowy !
Zamieszczam relację z wyprawy!
Dzień 1:
Ciężka sprawa, obudzony rano
przez budzik w zasadzie dopiero po 5-10min uświadamiam sobie co mnie dziś i w
najbliższym tygodniu czeka. Pierwszy raz czuję prawdziwy niepokój – co jeśli
nie starczy sił? Jeśli budżetu zabraknie? Nie znajdę noclegu? Aj, damy radę!
Sakwy spakowane, z pewną dozą przerażenia staram się podnieść rower. Niby zapakowane
minimum: Kilka kompletów ubrań, woda, ręcznik mały, trochę konserw, śpiwór,
mapa, kurtka przeciwwiatrowa i przeciwdeszczowa. Ile to waży?! Kask na głowę i
pora wyruszać.
W
zasadzie już po pierwszych 2km trasy zorientowałem się o jednym poważnym braku
w rowerowym ekwipunku – rękawiczki rowerowe, ręce od pędu porannego powietrza
bardzo szybko marzły i drętwiały, no nic trzeba żyć dalej :) . Do samego
Szydłowca w zasadzie płasko i nudno, jeździ się trudniej niż bez sakiew i
różnica jest zauważalna. Dalej nareszcie coś lekko zaczęło falować, jako, że jeździłem
z gps-em dałem się poprowadzić wedle kilku jego pomysłów – dróg wiejskich na
przełaj. Bałem się o stan nawierzchni, ale niepotrzebnie. Przed samym
województwem Świętokrzyskim natrafiłem na podjazd gigant(największy z całej
wyprawy), spokojnie grubo ponad 15%, na długości +/- 2km, nie dało rady całości
zrobić, trzeba było zsiąść i kilkadziesiąt metrów pchać ciężką maszynę :P Za to
widoki naprawdę ładne, ciągle piękny zielony las, polany, wzniesienia i bardzo
mało aut po drodze. W końcu dojechałem do Radoszyc – zakładany cel dzisiejszej
trasy. Na rynku najadłem się, napiłem, odpocząłem i stwierdziłem, że godzina
wczesna (14.00) – trzeba pojechać dalej do Włoszczowej.
Ostatnia
część dnia to oczywiście poszukiwanie noclegu. Pierwszą wyprawową noc spędziłem
na… Plebanii :P Przemierzając Włoszczową w poszukiwaniu schronienia, miałem wchodzić do Hotelu, gdy nagle się
odwracam i moim oczom ukazuje się niewielki biały budynek przy kościele z
napisem: Dom Pomocy. Myślę sobie czemu nie spróbować, jednak drzwi zamknięte
nikt nie odpowiada. Obchodzę budynek, natrafiam na otwarte drzwi – kancelaria parafialna
proboszcza, nieświadomy wchodzę. Po krótkiej rozmowie z księdzem proboszczem
odnośnie mojej wyprawy i wizyty w Częstochowie udaję mi się przenocować w małym
pokoiku, z umywalką i prysznicem obok. Tego dnia zrobiłem ponad 130km.
Dzień 2:
O tym dniu nie będę się zbytnio
rozpisywał, bo w zasadzie nie ma o czym. Pokonałem 80km. Już po wjechaniu do woj.
Łódzkiego krajobrazy się zmieniły, ciągle monotonne płaskie pola, co jakiś czas
małe wioski i… Chole*/%^& wiatr, dosyć mocny, prosto w czoło, całą trasę. Byłem
znudzony, poirytowany i zmęczony walką z pogodą. Na szczęście jakoś się do
Częstochowy dostałem. W mieście pierwsze kroki skierowałem do miejskiego
Centrum Informacji, a co tam, ja już swoje się namęczyłem, niech oni za mnie
poszukają :P Do Jasnej Góry jechałem z przekonaniem, że jest po sezonie i nie
będzie problemu np. ze schroniskiem, o jakże naiwny byłem! W biurze okazało się, że
akurat w ten weekend jest zjazd autokarowych pielgrzymek ludzi pracy pod
szyldem Solidarności… Życzliwa Pani obdzwoniła ok 15 placówek noclegowych i w
końcu udało się za 50zł przenocować w jakimś małym pensjonacie. Od 17
zwiedzanie terenu klasztoru, potem w pokoju należyty odpoczynek z piwkiem,
bułkami i zupką chińską, przy epoce lodowcowej w TV. Zadziwiające jak mało
zmęczonemu człowiekowi do szczęścia jest potrzebne, ba, do raju! Po drugim dniu
jazdy pogoda ciągle dopisuje(pomijam wiatr).
Dzień 3:
Rano u jakiejś Siostry zakonnej
udało mi się zostawić rower i uczestniczyć we mszy świętej na Jasnej Górze.
Zadziwiające, jak podczas takiej podróży człowiek staje się zaradniejszy,
bardziej ufa ludziom i otwiera się na nich! Niestety nie trafiłem w godzinę
odsłonięcia obrazu, no cóż, szkoda, ale trzeba jechać dalej. Godzina 11,
jeszcze tylko kebab i można wyruszać. Pierwsze 10km musiałem przejechać
chodnikami/alternatywnymi drogami, gdyż na miejskim odcinku autostrady jazda
rowerem była zabroniona. W końcu zjazd na Olkusz. Dziś bezwietrznie, jedzie się
naprawdę dobrze. W końcu zaczyna się Jura :) W prawdzie trochę wzniesień trzeba
mi było pokonać, ale nie spodziewałem się, że to taka ładna kraina, wszędzie piękne
widoki, czysto, skałki, doliny i górki, zamki. Postanawiam, że kiedyś tam wrócę
by przejechać się jedną z tych fantastycznych tras rowerowych. W końcu udało mi
się dojechać do Olkusz’a, po tych wszystkich podjazdach byłem już nieźle
zmęczony, dlatego (oraz ze względu na dosyć późną porę) zdecydowałem, że resztę
drogi pokonam ekspresówką nr 94 z bardzo dobrym poboczem. Byłem na tyle już
zmęczony, że pierwsze 10-15km było bardzo trudne do pokonania, droga nieznośnie
falowała, ze 2 razy nawet podprowadzałem rower. Potem jakoś cudownie odkopałem nowe pokłady
sił i udało mi się jechać nieprzerwanie nawet 25km/h. Ostatnie 10km było już
bardziej z górki i jechałem 40-50km/h także ekspresówka mi szybko śmignęła.
Wieczorkiem dojechałem do Krakowa, nocleg u kumpla. Co za klimat! Po 2-3 piwka
w łapy i w nocy nad Wisłą rozmowy na tematy wszelakie. Przejechane ok
120-130km.
Dzień 4:
Po
wczorajszym wysiłku piwkowanie z perspektywy następnego rana nie wydawało się
już takim dobrym pomysłem, dokładając do tego uroki Krakowa, postanowiłem
zrobić sobie jeden dzień odpoczynku, w którym zwiedzę to miasto. Pogoda piękna
i lekko upalna. Nie będę opisywał co widziałem i jak wygląda Kraków bo
zakładam, że każdy był. Sam również byłem już nie raz i dopiero tym razem tak
bardzo mnie zauroczył. Dlaczego? Ano z jednej strony myślę, że miasto podbite
rowerem i okupione takim wysiłkiem postrzegane jest od razu inaczej, to nie to
samo co przyjechać samochodem/pociągiem. Sam widok napisu „Witamy w mieście
Polskich Królów” przy wjeździe do Krakowa, spowodował niemałe ciarki na
plecach. Jazda rowerem 10km po Krakowie
nocą, do kolegi, który mieszkał w centrum też była bardzo przyjemna. Druga
sprawa to dobra pogoda i zwiedzenie całego centrum. Jednak to nie sama
architektura miasta, zabytki, legendarne miejsca mnie zachwyciły najbardziej.
Odmienność mieszkańców Krakowa zaciekawiła i bardzo mi się spodobała. Od samego
początku zwiedzania zauważyłem jak dużo tutaj indywidualistów, ludzi oddających
się pasją, cieszących się urokami Wisły, zaczytanych w książkach, spędzających
radośnie czas w gronie przyjaciół, samotnie w zamyśleniu siedzących i
obserwujących przyrodę oraz miasto. Jakoś taka luźna atmosfera panuje, bez
napięć, czas płynie wolniej. Piszę to jako mieszkaniec zabieganej Warszawy, być
może dlatego tak mnie to zauroczyło i zaskoczyło. Kolejny wieczór nad Wisłą,
rozmawiając, tym razem bez piwka.
Dzień 5:
No,
rano śniadanko i czas ruszać na podbój Zakopianki, trochę się boję, ale jestem
pełny nadziei i wiem, że się nie poddam. Wyjazd z Krakowa przyjazny, ciepło i
słonecznie, zaczyna się Zakopianka, pierwsze 20-40km to ciężka szkoła jazdy
rowerowej i niesamowity wysiłek kondycyjny (jedno pchanie roweru), w końcu
zaczynają się góry! Widoki przepiękne, strumyki, góry, polany, lasy, czego
chcieć więcej? Po 50km ciężkiej trasy zbaczam lekko z trasy i zatrzymuje się w jakiejś
wiosce za Pcimem. Udaje mi się zakupić coś do jedzenia i znaleźć miejsce na
godzinną przerwę – Kapitalny płytki górski strumyk z wodospadem małym na
osobności. Obmyłem się w nim, wymoczyłem nogi, wydzwoniłem po rodzinie,
wyciszyłem się przy szumie wody, bardzo porządnie odpocząłem po trudach zakopianki.
Jazda Zakopianką do szczególnych przyjemności nie należy, ale nie było źle:
Ładne widoki, równiutkie i szerokie pobocze, pozdrawiający i współczujący
kierowcy z podziwem na twarzach… W końcu zajechałem do Raby Wyżnej, tam już
odbicie na Czarny Dunajec i na Chochołów. Przed samą Rabą spotkałem przy drodze
starą góralkę sprzedającą oscypki i wciągnąłem się w ciekawą rozmowę o
tamtejszych terenach, bardzo krzepiąco zdradziła mi, że najgorsze już
zdecydowanie za mną :P W dodatku Oscypki domowej roboty, mniam! Droga do
Czarnego Dunajca nawet ciekawa, ciągle lekki podjazd, ale bez problemowo. Za
Czarnym Dunajcem ku mojemu zaskoczeniu zaczęła się rozciągać wielka płaska
równina, na której też pojawił się mooocny wiatr, głównie czołowy. Ale to tylko
9km, daaamy radę. Przed samym Chochołowem natrafiłem na wioskę Koniówka, gdzie
zauważyłem pensjonacik, może by tak spróbować? Może w Chochołowie nie będzie
wolnych noclegów tak łatwo. Pytam, są wolne pokoje, ale za 50zł… O nie, nie
stać mnie na taki wydatek, po krótkiej negocjacji udało się przenocować za 30zł
(argumenty typu poszukam gdzie indziej i jestem biednym studentem zawsze
działają). Wieczorem spacer pod zagwieżdżonym niebem nad czarnym Dunajem i
relaks przed TV.
Dzień 6:
Ostatni
dzień wyprawy, przejechałem 3km i granica, cicho i pusto, jadę dalej. Pierwsze
wioski to wiadomo więcej Polaków i polskich sklepów niż tych właściwych
Słowackich. Dojechałem do miasta Trstena, gdzie w markecie samoobsługowym
zrobiłem pierwsze zakupy, ceny lekko wyższe niż w Polsce na pierwszy rzut oka.
Sprawdźmy czy uda mi się dogadać po Angielsku – niestety fail :P Widoki są
naprawdę ładne, góry niezbyt wysokie, ale za to bardzo malownicze. Po krótkim
odpoczynku w Trstena ruszam do Trvdosin. Niby prosta trasa jak na razie, ale
tylko z mapą bez gps-a, Słowacy inaczej oznaczają trasy, mniej łopatologicznie
niż Polacy, trudno się przestawić, dlatego musiałem podpytać przechodniów,
tutaj z Anglieskim również w dużej mierze fail(macie Euro a nie gadacie po
Angielsku? :P) . Gdy udało mi się już trafić na drogę prowadzącą do Namestov’a,
trasa przybrała chyba najpiękniejsze widoki – góry przeplatane rzeką Orava, by
w końcu finalnie objechać prawie cały zbiornik Oravski. Wracam do Namestov’a,
gdzie trafiłem do małego baru, tutaj o dziwo Pani kelnerka zrozumiała dokładnie
moje zamówienie, co prawda należność pokazała na palcach, no ale nie można mieć
wszystkiego. Zwiedziłem ‘rynek’, okazało się, że właśnie jakiś event trwał, coś
w stylu dni nauki, bo było dużo eksponatów naukowych. Jeszcze tylko zakupy w
Lidlu i czas jechać w stronę Polski! Zauważyłem jednak, że wioski i miasteczka
w Słowacji różnią się o tych w Polsce, jeszcze nie wiem czym dokładnie, ale są
takie jakieś ‘sielskie’. Wyjechałem za
Namestovo, dosłownie z 5km, nagle ostry zakręt i potężne uderzenie silnego
wiatru, ja już wiedziałem co zaraz nastąpi… Ciemne chmury i mgła nad szczytami niczego
dobrego nie wróży. Tak, po krótkim namyśle stwierdziłem, że to tak po prostu
nie minie i czeka mnie porażająco przyjemny podjazd pod przełęcz Glinne 809
mnpm. Deszcz zacinał niemiłosiernie, wszędzie mgła, na szczycie widoczność max
3m nawet przez 10min grad, potężne podmuchy wiatru.
Myślałem, że będę rzucał gromami na lewo i
prawo, że będę wkurzony itp. Było zupełnie odwrotnie, nie wiem jak to
wytłumaczyć do końca ale myślę, że po prostu to też była w jakimś sensie
frajda. Ale chyba najważniejsza była satysfakcja, mięśnie mi już porządnie się
wyrobiły i nie miałem większych problemów z tym podjazdem. Gdy tak człowiek
jedzie, gdy przyroda w każdy możliwy sposób stara się go zatrzymać(podjazd i
załamanie pogodowe), ale on mimo to nie poddaje się i walczy, rodzi się pewna
satysfakcja i duma. Duma z tego, że możliwości człowieka, gdy ten ma silną i
niezłamaną wolę są w zasadzie nieskończone. Przez całą wyprawę nie udało mi się
poznać granic własnych możliwości, gdyż po prostu z uporem jechałem dalej,
nigdy nie byłem na tyle wykończony by po prostu przestać i paść ze zmęczenia.
Kilometry, które dziennie robiłem raczej nie wynikały z tego, że więcej nie dam
rady, tylko z obawy o nocleg albo ew po prostu znużenia.
Ale wracając do wyprawy, gdy już
zdobyłem przełęcz na przejściu granicznym panowała jeszcze gorsza mgła, deszcz
cedził niemiłosiernie, nic nie jechało, pozostało mi tylko przejechać ostatnie
22km do Żywca. Do samego Żywca z górki w strugach deszczu, średnio 35-45km/h
więcej bałem się w takiej pogodzie. Kurtka przeciwdeszczowa i płachta
przeciwdeszczowa na sakwy zdały egzamin. Buty i spodnie doszczętnie mokre. W
Żywcu trafiłem idealnie na pociąg do (jak mi doradzono) Katowic, w wagonie
spotkałem wesołych studentów UW na wydziale filizofii i psychologii, z którymi
bardzo milo się gadało. Chłopaki jechali do Chorwacji na wakacje. W Katowicach
po godzinie oczekiwania załadowałem się do pociągu TLK, którym dojechałem do
Krakowa Głównego. Tutaj zaczęły się schody, nie ma pociągów w okresie
powakacyjnym z wagonem rowerowym do Warszawy/Radomia. Jednak udało mi się przekonać
konduktora – zapłaciłem jak za normalny bilet z tym, że… do jego kieszeni
:P Do Radomia dojechałem o 3 w nocy.
Reasumując jestem bardzo
zadowolony z podróży, zobaczyłem kupę Polski i kawałek Słowacji, trochę się
wprawiłem kondycyjnie(nawet bardzo), zdobyłem wiele cennego doświadczenia na
przyszłe planowane wyprawy po świecie.
No i przekonałem się, że w trudnych sytuacjach potrafię logicznie,
kryzysowo myśleć, pomaga zaradność.
Galeria z wyprawy(zdjęcia z komórki więc jakość średniawa): https://picasaweb.google.com/107637253991282898969/20Wrzesnia201202?authuser=0&feat=directlink
środa, 12 września 2012
Pierwsza samotna wyprawa!
W piątek 14-tego wyjeżdżam w pierwszą samotną trasę po Polsce i nie tylko :) Zamierzam dojechać do granicy ze Słowacją, mijając Częstochowę i Kraków. Na granicy(Sucha Hora) zobaczymy jak to będzie z wytrzymałością, bo być może przejadę się jeszcze po Słowacji na około jeziora Orava wracając do Żywca(extra 90km). Ostatnie części składowe ekwipunku kupione - lampka tylna i pompka aluminiowa Kellys, oraz kask Kellys. Mam nadzieję, że ćwiczenia i przygotowania kondycyjne nie poszły na marne! Jestem dobrej myśli, niby to ok 550km, ale musi się udać. Podczas podróży na pewno spiszę relację i zrobię zdjęcia. Wątpię by ktoś to czytał... Ale trzymajcie kciuki !!
Dokładny przebieg trasy: http://tnij.org/trasapawel3
PS. Za pomoc przy planowaniu trasy dziękuje użytkownikom forum: www.podrozerowerowe.info
Dokładny przebieg trasy: http://tnij.org/trasapawel3
PS. Za pomoc przy planowaniu trasy dziękuje użytkownikom forum: www.podrozerowerowe.info
wtorek, 11 września 2012
Inauguracja! Hello World!
Witam.
Tego pięknego pogodnego wieczoru/tej nocy uroczyście, przy szklance herbaty inauguruję otwarcie mojego rowerowego bloga, będę na nim pisał o moich wyprawach i dzielił się z wami przemyśleniami i zdobytym doświadczeniem, a może nie tylko...
Subskrybuj:
Posty (Atom)